Android: aplikacje dla zielonego robota #7-8/2017

494 0

Pełna różnorodność – tak można w dwóch słowach opisać kolejne zestawienie „zielonych nowości”. Adobe zaprezentował automatyczny skaner dokumentów z funkcją rozpoznawania tekstu, a Runtastic jeszcze bardziej chce zadbać o zdrowy styl życia, tym razem serwując dietetyczne potrawy. Nie zabrakło też mobilnej pogodynki, pamiętnika czy automatyzera. A czy już wiesz, czym jest Fidget Spinner?

 

Adobe Scan

Portfolio mobilnych aplikacji spod znaku Adobe intensywnie rośnie. Właśnie dołączył do niego kolejny tytuł, który zamierza rywalizować z innymi „skanerami dokumentów”. Tak, widzieliśmy już niejedno rozwiązanie tego typu, ale w tej gałęzi żadna dodatkowa aplikacja nie będzie nadmiarem, bo jest tu jeszcze wiele do zrobienia.

Adobe Scan wymaga – jak większość aplikacji tej firmy – zalogowania do swojego konta Adobe. Jeśli tego nie zrobimy, będziemy mogli tylko podziwiać trzystronicowe wprowadzenie informujące o przeznaczeniu aplikacji, a także o tym, że dzięki Adobe Document Cloud będziemy mieli dostęp do swoich skanów z każdego miejsca na świecie. Inną zachętą do rejestracji jest mechanizm automatycznego rozpoznawania tekstu (OCR) czy optymalizowania obrazów.

Program automatycznie rozpoznaje dokumenty, więc wystarczy odpowiednio nakierować obiektyw, poczekać na niebieskie podświetlenie i charakterystyczny pstryk – pełen automat. Bardzo przydatne w sytuacji, gdy jest konieczne utrzymanie stabilności (w końcu nawet dotknięcie ekranu może zruszyć obraz), a przy tym mamy do skopiowania kilkadziesiąt stron. Później grafikę można jeszcze sformatować poprzez dostosowanie rogów arkusza, obrócenie obrazu czy zmianę trybu (kolor, skala szarości, tablica). Na koniec plik zapisujemy w formacie PDF. Tryb rozpoznawania tekstu (OCR) rzeczywiście działa całkiem nieźle, ale wymaga zainstalowania Adobe Acrobat Readera.

DirectChat

Wyskakujące, okrągłe dymki sygnalizujące nową rozmowę w Messengerze, otwarły nową drogę twórcom aplikacji, którzy raz po raz zaskakują swoimi adaptacjami tego pomysłu. Tym razem programiści stojący za DirectChat postanowili zastąpić cały obszar powiadomień.

  

DirectChat umożliwia wyświetlanie dowolnych powiadomień w formie „chat heads”, bo taką przyjęły nazwę okrągłe, pływające okienka, które możemy swobodnie przemieszczać po ekranie. Najpierw trzeba jednak nadać stosowne uprawnienia (w tym do wyświetlania obrazu nad innymi aplikacjami). Teoretycznie można wyświetlić wszystko, ale w praktyce to właśnie komunikacja stanowi główny sens istnienia tej aplikacji.

W bezpłatnej wersji programu, poza dwiema podstawowymi aplikacjami generującymi powiadomienia, możemy ustawić jeszcze tylko dodatkową parę. Domyślnie otrzymamy więc powiadomienia z Hangouts i Facebook Messengera, ale… w pierwszym wypadku trzeba doinstalować Android Wear App, a w drugim aplikacja ma już tę funkcję i nie ma potrzeby jej dublowania. Po dodaniu Gmaila i Wiadomości (aplikacji Google do obsługi SMS) faktycznie zaczęły pojawiać się nowe dymki po nadejściu wiadomości, na które mogłem od razu odpowiedzieć.
Z pełnej funkcjonalności DircetChat skorzystamy dopiero po wykupieniu wersji Pro za ok. 7 zł – znikną reklamy i limity, a ponadto uzyskamy kilka funkcji konfiguracyjnych.

Osobiście przez pewien czas męczyłem się z podwójnymi powiadomieniami, a wystarczyło zajrzeć do ustawień i włączyć dwie pierwsze opcje – jedna odpowiada za usuwanie powiadomienia, gdy pojawił się okrągły dymek, a druga kasuje je, gdy schowamy dymek.

Today Weather

Zazwyczaj aplikacje pogodowe korzystają z jednego źródła danych, którego w żaden sposób nie można zmienić. Tytułowa pogodynka daje natomiast pewną swobodę wyboru, dodatkowo prezentując te dane w przyjemny dla oka sposób.

 

Już na wstępie wybieramy serwis, z którego chcemy pobierać prognozę pogody. Nie zabrakło tak popularnych pozycji jak Accuweather.com czy Weather.com, ale jest też Weather Underground, Dark Sky i YR.no. I choć nadal można mówić o ograniczonym wyborze, to dobrze, że w ogóle istnieje, bo różnice między wszystkimi serwisami są dość wyraźne – zdarza się nawet, że jeden pokazuje ryzyko opadów, gdy inny prognozuje wręcz susze, nie wspominając już o kilkustopniowych różnicach w temperaturze. Pierwszy wybór nie musi oznaczać ostatniego, bo w menu ustawień zawsze można zmienić dostawcę treści.

Today Weather to tak naprawdę tylko interfejs graficzny przetwarzający dane ze wskazanego źródła, ale to interfejs intuicyjny i przemyślany pod kątem wrażeń wizualnych. W aplikacji na bieżąco możemy śledzić prognozę dla kilku wybranych lokalizacji, a kartę szczegółów zawsze otwiera losowa grafika pasująca do aktualnych warunków (nie tylko słońce, deszcz czy śnieg, ale też dzień i noc). Otrzymamy informację o odczuwalnej temperaturze, wilgotności czy ciśnieniu. Są też szczegółowa prognoza godzinowa i kilkudniowa, a nawet wskaźnik jakości powietrza czy fazy Księżyca.

Całości dopełnia szereg widżetów ekranowych, wśród których nie zabrakło obrazów z symbolami (trochę na wzór Samsunga) czy informacji graficznych i tekstowych wyświetlanych na przezroczystym tle.

Runtasty

Nazwa kolejnej aplikacji słusznie przywodzi na myśl skojarzenia z popularnymi programami dla aktywnych spod znaku Runtastic. I znowu zadbamy o zdrowie, ale w trochę inny sposób – skorzystamy ze zdrowych i sycących posiłków.

 

Runtasty oferuje dostęp do ponad 40 dietetycznych posiłków, które mają być łatwe w przygotowaniu nawet dla kuchennych amatorów. Ponadto są dostosowane do popularnych diet – znajdziemy tu potrawy bezglutenowe, dla wegan i wegetarian czy – wręcz przeciwnie – dla mięsożerców. Są też dania niskokaloryczne i o niskim stężeniu cukrów. Każdy przepis zawiera informacje o liczbie kalorii i składnikach odżywczych, co dodatkowo ułatwia wybór docelowego menu. Innymi słowy, każdy powinien znaleźć coś dla siebie.

Program wykorzystuje modny ostatnio trend na krótkie filmiki przedstawiające w przystępny sposób, jak przygotować daną potrawę. Przepisy uzupełniają nagrania wideo pokazujące obraz stołu, zręcznie poruszające się przy nim ręce i powstającą potrawę. Oczywiście jest też opis składników i poszczególnych etapów przygotowania. Przepisy można dodatkowo filtrować, wyświetlając tylko te, które przygotujemy w 15 min i które przydadzą się do regeneracji po ćwiczeniach lub zawierają mniej niż 200 kalorii. Uzupełnieniem powyższego są krótkie filmiki, na których zobaczymy, jak kroić cebulę, mango czy awokado, albo jak ugotować jajka w piekarniku czy przygotować perfekcyjny stek.

Taskzy

Taskzy to kolejny przedstawiciel grupy aplikacji automatyzujących pewne czynności. Jeśli znacie zaawansowane programy, m.in. IFTTT czy Tasker, to można powiedzieć, że Taskzy na ich tle jest wersją light albo takim młodszym bratem. I wcale nie powinno rzucać to nań złego światła – Taskzy jest po prostu inny. Nie zdołamy więc automatycznie przestawić trybu głośności, nie włączymy Wi-Fi, gdy będziemy w domu – można by wymieniać jeszcze długo. Możemy natomiast uruchomić dowolną aplikację po wystąpieniu określonego warunku.

 

Wszystko, co musimy zrobić, to ustawić akcję i reakcję. Określamy więc, co musi się zadziać, aby uruchomić wybrany program. Do wyboru mamy 11 opcji: podłączenie/odłączenie słuchawek, słuchawki podłączone i jesteśmy w ruchu albo odpoczywamy, biegniemy w deszczu, spacerujemy w słoneczny dzień, prowadzimy samochód lub jedziemy rowerem itp. To są tylko te predefiniowane ustawienia, ale sami również możemy stworzyć „sytuację”, która będzie zależna od stanu słuchawek, pogody, lokalizacji, aktywności czy czasu. Inną akcję wywołamy więc w pochmurny dzień, gdy będziemy poza domem, a jeszcze inną, gdy będziemy odpoczywać przed telewizorem. Gdy ustawimy już akcję, trzeba wybrać reakcję, czyli aplikację, która może albo automatycznie się uruchamiać po wystąpieniu danego warunku, albo poczeka, aż zaakceptujemy powiadomienie, by wyświetlić swój ekran.

Taskzy jest więc bardzo unikatowym „automatyzerem”, bo skupia się wyłącznie na aplikacjach, ale jeśli odruchowo po podłączeniu słuchawek włączasz swój ulubiony odtwarzacz, możesz zainteresować się tą pozycją, by ograniczyć zbędne klikanie.

Timbre

Kolejna aplikacja służy do edycji plików audio i wideo. To rozwiązanie all-in-one, w którym z poziomu jednego okna uzyskamy dostęp do kontrolek pozwalających na edycję empetrójek czy zapisanych filmów.

 

Niezależnie od tego, czy chcemy edytować plik dźwiękowy, czy filmowy, w obu wypadkach będziemy mogli go połączyć z innym plikiem (tego samego typu), pociąć, przekonwertować, wyciąć fragment lub podzielić na części, a nawet zmienić szybkość odtwarzania. W wypadku audio unikatową funkcją jest możliwość modyfikacji bitrate (oczywiście tylko w dół), przez co możemy dokonać pewnej kompresji pliku. Natomiast jeśli chodzi o filmy, to możemy z nich wyciągnąć dźwięk do zewnętrznego pliku lub całkowicie go usunąć. Jest też opcja eksportu pojedynczej klatki. Są jeszcze trzy niezależne funkcje: informacje o pliku, konsola i zamiana tekstu na mowę – w tym ostatnim przypadku możemy zapisać odczytany tekst jako plik audio, tworząc coś na kształt audiobooka (niestety, syntezator wciąż nie odczytuje tekstu tak jak prawdziwy lektor).

Program jest więc wszechstronnym narzędziem, ale nie pozbawionym wad. Przede wszystkim w trakcie wycinania plików nie można odtworzyć dokładnie tego fragmentu, który zaznaczyliśmy, więc odbywa się to trochę „na czuja”, bo możemy tylko śledzić wskazania sekundnika. Z kolei w wypadku filmów po pełnym odtworzeniu danego materiału znaczniki wycinania wracają do domyślnej postaci, a i z konwersją bywają problemy. Na razie program zapisuję więc do kategorii tych z dużym potencjałem, ale wymagającym jeszcze wielu poprawek.

Journal it! – Bullet Journal

Choć wydawałoby się, że dzisiaj mało kto prowadzi pamiętnik, to wbrew pozorom nie jest to całkowicie abstrakcyjne zajęcie. Dzisiaj trochę ewoluowało, bo portale społecznościowe przejęły w pewnym sensie ich rolę. Celem Journal it! Jest odcięcie się od tych rozwiązań i powrót do korzeni, choć w cyfrowej formie.

 

Samouczek, który przywita nas na wstępie, zaprezentuje najważniejsze cechy programu. Przede wszystkim świetnie nada się do rejestrowania wszystkich zdarzeń – tych całkiem powszechnych, jak również np. wpisów z podróży. Dane mogą być zsynchronizowane z dyskiem Google, dzięki czemu będą dostępne na innych urządzeniach po zalogowaniu do swojego konta. Warto przy tym zaznaczyć, że nie jesteśmy uzależnieni od dostępu do Sieci – notatki zostaną zsynchronizowane, gdy urządzenie znowu będzie online.

Główne okno aplikacji jest podzielone na wpisy, podróże i aktywności. Podczas dodawania nowego wpisu obok opisu tekstowego znajdziemy szereg funkcji dodatkowych, które pozwalają na dodanie zdjęcia, tagów, kategorii, kontaktów czy lokalizacji. To pozwoli później na szybkie odnalezienie notatki według powyższych kryteriów przy użyciu menu wysuwanego z lewej krawędzi ekranu. Całość sprawia więc dobre wrażenie, zarówno wizualnie, jak i funkcjonalnie. Wybaczam brak języka polskiego, bo program jest dostępny bezpłatnie.

Apex Launcher

Tym razem w tzw. kategorii „dowolnej” znalazł się Apex Launcher. Czym sobie zasłużył na to miejsce? Ano tym, że rozwój jednego z najpopularniejszych launcherów dla Androida został zamrożony na dwa lata. Tak, ostatnia aktualizacja miała miejsce w 2015 roku. Oto jednak Apex wrócił i znowu atakuje podium.

 

Apex został dostosowany do bieżących trendów. Są więc zapożyczenia z Pixel Launchera w postaci nowych folderów, paska wyszukiwania czy wyskakujących dymków z akcjami do wykonania (po przytrzymaniu palca na danej ikonie). W „akcjach” pojawiły się skróty to Google Now i „Asystenta”. Poza tym to wciąż stary Apex, z mnóstwem opcji pozwalających na konfigurację niemal każdego elementu ekranu startowego. Celowo nie użyłem jednak sformułowania „stary, dobry”, bo mam wątpliwości czy taki „comeback” wystarczy, by wrócić do łask użytkowników, którzy już chyba znacznie wyżej stawiają poprzeczkę.

Owszem, wizualnie Apex w pewnych aspektach nadrobił zaległości, ale szare menu wyświetlane po przytrzymaniu palca na ekranie, dające dostęp do dodatkowych opcji, woła o pomstę do nieba. Nawet widżety są wyświetlane w formie listy tekstowej, gdzie nikt już nie stosuje tak archaicznej metody prezentacji. Sposób zarządzania ekranami również pozostawia wiele do życzenia – zapomnijcie o przytrzymaniu palca i przerzucaniu paneli.

 

Fidget Spinner

Fidget Spinner to zabawka pochodząca z USA, która i w Polsce przyjęła się całkiem nieźle. Zazwyczaj składa się z czterech łożysk. Po wprowadzeniu w obroty zabawka stosunkowo długo się kręci, a po podrzuceniu zachowuje poziom, bo kręcące się łożyska wywołują efekt żyroskopu. Niektórzy twierdzą, że to najlepsza zabawka od czasów Pokemonów, a jaka by nie była, ważne, że odciąga dzieci od smartfonów. Są jednak i tacy, którzy chcą z powrotem przykuć ich uwagę, tworząc wirtualne Fidget Spinnery.

 

Podobnie jak w rzeczywistości, tutaj również chodzi o to, żeby zabawka obracała się jak najdłużej. Metoda działania jest prosta do bólu – wystarczy przesuwać palcem po ekranie z odpowiednią prędkością, by nadać adekwatny ruch wirtualnemu spinnerowi. Poza pierwszym dotknięciem ekranu możemy jeszcze cztery razy napędzać zabawkę podczas obracania. Aby osiągnąć jak najwięcej obrotów (te są zliczane i stanowią podstawę do zdobywania kolejnych punktów), trzeba w odpowiednim momencie przesuwać palcem po ekranie. Ponadto możemy rozwijać swoje zabawki, co sprawi, że z czasem nasz Fidget Spinner będzie się kręcił z coraz większą prędkością i coraz dłużej, dzięki czemu będziemy mogli pokonywać kolejne poziomy. Cóż, to coś, czego po realnej zabawce nie możemy się spodziewać, ale przypuszczam, że tylko w ten sposób można zatrzymać gracza na trochę dłużej. I o dziwo, twórcom udało się całkiem zręcznie osiągnąć ten efekt.

Skullgirls

Tym razem przeniesiemy się w świat kreskówek, choć może nie jest to najbardziej trafne określenie, skoro zaraz będziemy mówić o mobilnej bijatyce… Gra po raz pierwszy pojawiła się na komputery PC w 2012 roku, a po dwóch latach doczekała się sequela. Obie części spotkały się z ciepłym przyjęciem graczy, co zaowocowało przeniesieniem serii na mobilny grunt – efektem tych prac jest właśnie tytułowa gra Skullgirls.


Gra znacznie różni się od swoich pecetowych pierwowzorów, ale wynika to raczej ze specyfiki mobilnego grania. Zamiast wymagającej bijatyki mamy casualową grę walki, w której dysponujemy trzyosobową grupą wojowników. Każdy dysponuje innymi zdolnościami, co dodatkowo uatrakcyjnia rozgrywkę. I oczywiście, wszystkie postacie mogą być rozwijane po kolejnych walkach, dzięki czemu będziemy mogli skorzystać z nowych ataków i skuteczniejszej obrony. Nie ma w tym jednak nic nowego, bo większość popularnych tytułów tego typu oferuje właśnie taki „grupowy” tryb walki. Poza trybem Story są jeszcze opcja walki z innymi graczami, codzienne wydarzenia i zwykły trening.


Na uwagę zasługuje natomiast świetna oprawa graficzna, która ze swoim rysunkowym charakterem przywodzi na myśl wiekowe obrazy. Wbrew powszechnym trendom, grafika w tym tytule została utrzymana w dwóch wymiarach, choć niektóre efekty lekko wykraczają za tę granicę. Z kolei opracowanie postaci i ich animacje prowadzą – nie da się inaczej tego opisać – w sentymentalną podróż do czasów Myszki Miki (choć, niestety, ta nie bierze udziału w walce…).

Jacek Wolan

Related Post

Prawo jazdy w telefonie

Posted by - 3 lipca 2020 0
Od 1 lipca policja oraz inne służby uprawnione do kontroli ruchu drogowego zyskały nowe ułatwienia. Wpływają one również na komfort…

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *